Ekspert: zbyt mało osób decyduje się na zabiegowe leczenie przewlekłej choroby żylnej

Fot. Adobe Stock
Fot. Adobe Stock

Leczenie przewlekłej choroby żylnej jest najbardziej właściwe przy zastosowaniu metod zabiegowych, a na to decyduje się zbyt mało pacjentów - powiedział PAP dr Adam Zieliński z Polskiego Towarzystwa Flebologicznego.

Przewlekła choroba żylna jest jednym z najczęstszych schorzeń - dotyczy połowy Polaków w różnym wieku, głównie po 50. roku życia, ale także ludzi młodych. Trzy razy częściej chorują kobiety, ale choroba ta występuje także u mężczyzn.

Specjalista wraz z Fundacją Zapytaj doktorA zainicjował akcję „Oglądaj nogi”. Zaznacza, że jej celem jest wczesne wykrywanie przewlekłej choroby żylnej, gdyż nierzadko jest ona bagatelizowana nawet przez lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej. Z kolei zbyt późne rozpoczęcie leczenia, w tym szczególnie zabiegowego, najbardziej skutecznego, może być trudniejsze.

„Chorzy trafiają do specjalisty bardzo późno, kiedy przewlekła choroba żylna jest już mocno zaawansowana. Gdyby zgłaszali się wcześniej, większość można by było leczyć mniej inwazyjnie i co równie ważne - znacznie taniej” - zapewnia dr Adam Zieliński. Dodaje, że schorzenie to pogarsza komfort życia, ale grozi również poważnymi powikłaniami.

Sposób leczenia powinien być dostosowany do stopnia zaawansowania choroby i dolegliwości, jakie odczuwa pacjent. Najbardziej preferowana jest farmakoterapia, jednak jest ona jedynie leczeniem wspomagającym, a nie podstawowym - zwraca uwagę ekspert.

Farmakoterapia polega na użyciu leków wenoaktywnych, nazywanych również flebotropowymi, dostępnymi w tabletkach oraz w postaci żelów lub maści. Zawierają one różnego typu wyciągi roślinne, które mogą ograniczać uczucie ciężkości i dyskomfortu oraz redukować zaburzenia czucia i obrzęku nóg.

Bardziej polecaną metodą niezabiegową jest kompresjoterapia, polegająca na noszeniu pończoch i rajstop o odpowiednim stopniu ucisku. Głównym ich zadaniem jest niedopuszczanie do gromadzenia się krwi w dolnych partiach nóg. Dochodzi do tego, gdy zastawki w żyłach ulegają uszkodzeniu i krew zamiast płynąć w nich do góry, zaczyna się cofać i zalega w dolnych partiach nóg. Skutkiem tego jest wzrost ciśnienia w żyłach nóg i rozpychanie się ich ścianek oraz powstawania „pajączków”.

„Najbardziej właściwym sposobem leczenia przewlekłej choroby żylnej jest zastosowanie metod zabiegowych, wyłączających z krwioobiegu niewydolne żyły” - przekonuje dr Adam Zieliński.

Najstarszą metodą jest tzw. stripping, czyli operacyjne usunięcie niewydolnych żył poprzez nacięcie w skórze. Jest to jedyna technika zabiegowa refundowana u nas przez Narodowy Fundusz Zdrowia. W krajach zachodnich ta metoda prawie nie jest już stosowana. W USA przypada na nią jedynie 2 proc. tego rodzaju zabiegów. Specjalista przyznaje jednak, że u niektórych pacjentów może być ona konieczna. Dotyczy to jednak maksymalnie około 10 proc. chorych.

„Najważniejsze jest, żeby nie zwlekać i jak najszybciej się zgłosić do specjalisty” - podkreśla dr Zieliński. Wtedy można zastosować metody małoinwazyjne, umożliwiające usuniecie niewydolnych żył, bo innego sposobu nie ma (jak na razie nie można naprawić uszkodzonych zastawek żylnych).

Do wyboru jest kilka takich technik zabiegowych. Polegają one na wykorzystaniu wewnątrz naczynia lesera, prądu o małej częstotliwości radiowej, pary wodnej, kleju cyjanoakrylowego lub skleroterapii - wstrzyknięcia do żyły substancji uruchamiającej proces zapalny i zasklepienie się żyły.

Specjalista przyznaje, że nawet po zabiegu niewydolności mogą ulegać kolejne żyły. „Zdarza się to u 44 proc. pacjentów po zabiegach, gdyż jest to choroba nawrotowa i postępująca” - tłumaczy. Zasadą jednak jest, że im później pacjent się zgłasza, tym większe jest ryzyko nawrotu.

Ekspert zaleca zatem, żeby zbadać żyły jak tylko pojawią się „pajączki”, a także gdy odczuwamy ból, mrowienie i drętwienie lub pojawią się obrzęki nóg. Wykorzystuje się do tego nieinwazyjne i bezbolesne badanie USG Doppler żył kończyn dolnych.

„Lekarz przykłada głowicę aparatu USG do skóry żyły i sprawdza czy nie są poszerzone, jak funkcjonują zastawki i czy nie dochodzi do cofania się krwi odpływającej z nóg w stronę serca” - wyjaśnia dr Adam Zieliński. Zwraca jednak uwagę, nie należy wykonywać tego badania w pozycji leżącej. „Patologie w przepływie krwi są widoczne wyłącznie w czasie badania na stojąco” - zaznacza. (PAP)

Zbigniew Wojtasiński

zbw/ bar/

Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.

Czytaj także

  • 27.06.2024. Wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego Maciej Gdula. PAP/Albert Zawada

    Maciej Gdula namawia naukowców do aktywności popularyzatorskiej

  • Fot. Adobe Stock

    Prof. Mitkowski: nadal główną przyczyną zgonów w Polsce i Europie są choroby sercowo-naczyniowe

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

newsletter

Zapraszamy do zapisania się do naszego newslettera