Na pewno każdy ma czasem poczucie, że jest świadkiem wydarzenia historycznego, które w przyszłości będziemy oglądać w archiwalnych materiałach telewizyjnych jako przełomowe. Czegoś takiego doświadczyłam piątego sierpnia, w wieczór poprzedzający lądowanie łazika Curiosity na Marsie. Oglądałam z takim uczuciem transmisję półfinałowego biegu na 400 metrów mężczyzn na Igrzyskach Olimpijskich w Londynie.
Wylano morze atramentu komentując obecność na olimpiadzie Oskara Pistoriusa i jego nóg z włókna węglowego. Na całym świecie żywo dyskutowali na ten temat sportowcy i działacze, eksperci od technologii i fizjologii, znawcy etyki i publicyści. Do rozstrzygnięcia zasadniczego sporu nie doszło. Pistorius na stadionie olimpijskim stanął w blokach i przybiegł na metę ostatni. Niby nic wielkiego, a jednak historia dzieje się na naszych oczach.
Na pierwszy rzut oka raczej lądowanie na Marsie ultranowoczesnego, samowystarczalnego robota laboratorium powinno budzić dreszcz emocji i poczucie doniosłości chwili. A jednak to trwający kilkadziesiąt sekund bieg na ziemskim stadionie pobudza wyobraźnię i daje przedsmak przyszłości.
Patrząc na start beznogiego biegacza nie mogłam nie wyobrażać sobie tej sceny, powielanej w programach telewizyjnych (czy co tam wtedy będzie) za kilkadziesiąt lat. Dziś w ten sposób oglądamy często czarno-białe migawki z nieporadnie startującymi dwupłatowymi samolotami. Kiedyś tak będą oglądane dzisiejsze początki zjawiska zupełnie normalnego w sporcie przyszłości.
Dziś protezy o adekwatnej nazwie Cheetah, na których biega Pistorius, nie dają mu specjalnej przewagi nad rywalami. Niektórzy specjaliści twierdzą, że to kwestia dystansu. Podobno gdyby był dłuższy, biegacz mógłby wykorzystać fakt, że sztuczne częściowo nogi nie męczą się tak jak prawdziwe oraz że mniej ważą. Nie jest jednak jasne, czy cała reszta Oskara Pistoriusa nie męczyłaby się na tyle mocno, że przebiegnięcie np. 800 metrów byłoby dla niego zbyt dużym wysiłkiem.
Pistoriusa trudno jednak nazwać sportowcem niepełnosprawnym - to absurdalne określenie kogoś, kto zakwalifikował się do półfinału na olimpiadzie.
Jest on więc zawieszonym w próżni, nienazwanym jeszcze, pionierem zupełnie nowego zjawiska. Nie jest kaleką, ścigającym się z pełnosprawnymi (chociaż jest beznogim, ścigającym się z kompletnymi). I sporo racji mają ci, którzy widzą w nim raczej cyborga, wykorzystującego sztuczne ułatwienia, które mogą w przyszłości przewyższyć swoje organiczne odpowiedniki.
Nikt nie ma wątpliwości, że protetyka będzie się rozwijać coraz bardziej dynamicznie. Już teraz bioniczne ramiona i sztuczne oczy, pozwalające odzyskać utracony wzrok, to regularny temat rubryk z nowinkami technologicznymi. Niewykluczone, że te cudeńka umożliwią kolejnym niekompletnym zawodnikom rozwijanie talentu i realizację marzeń o starcie na olimpiadzie. Szlaki już zostały przetarte.
I tak, jak nie brakuje dziś sportowców gotowych dla wyniku rujnować swoje zdrowie środkami dopingującymi, tak w przyszłości nie zabraknie chętnych by sztucznymi, podrasowanymi częściami ciała zastępować oryginalne i mające naturalne ograniczenia.
Wpuszczenie Oskara Pistoriusa na olimpiadę potencjalnie otwiera drogę na igrzyska i jednym, i drugim - cyborgom z konieczności i cyborgom z wyboru. Czy w takim razie Trybunał Arbitrażowy przy MKOL popełnił błąd, zezwalając mu na start na igrzyskach?
Decyzja o każdym występie częściowo sztucznego sportowca na olimpiadzie ma być podejmowana indywidualnie. Komitet ma sprawdzać, czy usprawnienia nie dają zawodnikowi niesprawiedliwej przewagi. To jednak będzie bardzo trudno ocenić. Stadiony olimpijskie zaroją się więc od wyczynowców serwisowanych nieoryginalnymi częściami.
A części te z pewnością zaczną im dawać przewagę nad organicznymi konkurentami. Przecież nikt nie będzie robił protezy tak, żeby była słabsza. W przypadku Pistoriusa mamy do czynienia z wyczynowymi protezami wczesnej generacji. Kto nie umie sobie wyobrazić ewolucji tego sprzętu w najbliższych dekadach niech przypomni sobie pierwsze komputery albo telefony komórkowe.
Nawet jeśli na olimpiadzie nie będzie wolno startować ludziom z dającymi przewagę usprawnieniami, powstanie dla nich alternatywna arena zmagań, bo natura nie znosi próżni. I to tam będą bite rekordy, tam będą kamery, celebryci, sponsorzy i zakłady bukmacherskie, czyli wszystko to, co jest potrzebne do życia wyczynowemu sportowi. Sądzę, że olimpiady cyborgizacja również nie ominie.
Nie należy winić za to Oskara Pistoriusa. Pamiętajmy, że ten sławny dziś sportowiec był nie tak dawno kalekim chłopcem, który z ogromną odwagą i determinacją podjął się niewykonalnego zadania i spełnił swoje marzenie. Scena, gdy zwycięzca półfinałowego biegu podszedł, by wymienić się z nim numerem startowym była naprawdę wzruszająca. Jeśli to nie jest duch olimpizmu, to nie wiem, co nim jest.
Czegokolwiek by nie robił MKOL, nie da rady uchronić sportu przed "inwazją cyborgów". Nie będzie można traktować ich jak kaleki, ani jak normalnych sportowców. Dla nowych zawodników trzeba będzie znaleźć nazwę i adekwatne miejsce na sportowej arenie.
Wierzę, że pewnego dnia bieg na 400 metrów na igrzyskach będzie się odbywał np. w trzech kategoriach: kobiety, mężczyźni i pistoriusi. Podobnie będzie z pływaniem, skokiem w dal, rzutami, jazdą na rowerze i innymi dyscyplinami. Przed zawodami telewizje chętnie pokażą widzom film dokumentalny, w którym przypomną, że ta historia rozpoczęła się w 2012 r. na bieżni w Londynie.
Urszula Rybicka
Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.