Historia i kultura

80 lat temu 733 polskich dzieci, głównie sierot, znalazło schronienie w Nowej Zelandii

dr Joanna Żelazko z Instytutu Pamięci Narodowej w Łodzi (ad) PAP/Marian Zubrzycki
dr Joanna Żelazko z Instytutu Pamięci Narodowej w Łodzi (ad) PAP/Marian Zubrzycki

31 października 1944 r. grupa 733 polskich dzieci oraz ich opiekunów przybyła do Pahiatua w Nowej Zelandii. W większości były to dzieci osierocone - powiedziała PAP historyczka z Oddziału IPN w Łodzi dr Joanna Żelazko.

Po sowieckiej agresji i zagarnięciu wschodnich województw Rzeczypospolitej (ok. 52 proc. terytorium Polski) 17 września 1939 r. pod okupacją znalazło się co najmniej 13 mln polskich obywateli. W trakcie kilku dużych akcji deportacyjnych i w ramach doraźnych wywózek tysiące polskich rodzin trafiło w głąb ZSRR. Szacuje się, że od lutego 1940 r. do czerwca 1941 r. do stalinowskiego imperium wywieziono z Polski co najmniej 1,5 mln osób.

W lipcu 1941 r. premier gen. Władysław Sikorski i ambasador ZSRR w Londynie Iwan Majski podpisali układ, który zmienił status osób wywiezionych na "nieludzką ziemię". Sowieci ogłosili wówczas tzw. amnestię dla polskich więźniów i zgodzili się na utworzenie polskiej armii pod dowództwem gen. Władysława Andersa. Z ZSRR wyjechali wówczas ochotnicy do służby wojskowej, kobiety i dzieci, łącznie co najmniej 115 tys. osób, w tym 37 tys. cywilów. W Iranie powstał zalążek II Korpusu Polskiego, który w latach 1944-45 wyzwalał Włochy.

"Ok. 20 tys. dzieci trafiło do obozów w Ahwaz, Isfahanie i Teheranie. Polscy dyplomaci rządu w Londynie podjęli starania o rozmieszczenie ich w bezpiecznych rejonach świata, z daleka od wojennych działań. Z kilkoma wyjątkami były to kraje wchodzące w skład ówczesnego imperium brytyjskiego" - powiedziała PAP historyk, zastępczyni dyrektora Oddziału IPN w Łodzi dr Joanna Żelazko.

Pierwsza grupa dzieci dotarła do Rodezji Północnej (ob. Zambia), Kenii, Związku Południowej Afryki (ob. RPA), Tanganiki (ob. Tanzania), Ugandy oraz Rodezji Południowej (ob. Zimbabwe).

Latem 1943 r. miało miejsce wydarzenie, które wpłynęło na przyłączenie się nowozelandzkich władz do pomocy najmłodszym z Polski. "Wówczas w porcie Wellington zacumował amerykański transportowiec USS +Hermitage+. Prócz żołnierzy alianckich z różnych krajów na jego pokładzie znajdowała się grupa kilkuset Polaków, w tym ok. 300 dzieci skierowanych do obozu Santa Rosa w Meksyku. Odwiedziła je ofiarna wolontariuszka Polskiego Czerwonego Krzyża i jednocześnie żona konsula generalnego RP w Wellington dr. Kazimierza Wodzickiego, hr. Maria Wodzicka" - wskazała.

Zorganizowano zbiórkę darów wśród mieszkańców nowozelandzkiej stolicy. Ich ofiarność przekroczyła oczekiwania. Dzieci nie mogły opuszczać transportowca, więc dary wniesiono na pokład "Hermitage". Wodzicka wraz z mężem zaprosiła małżonkę premiera Nowej Zelandii Petera Frasera - Janet. Historycy podkreślają, że pochodząca z Glasgow nauczycielka ze szkoły dla sierot i działaczka społeczna była znana z niezwykłej empatii wobec cywilnych ofiar wojny, zwłaszcza tych najmłodszych. Otwarty na los dzieci był także jej mąż.

"O ile podczas I wojny światowej Fraser był żarliwym orędownikiem nieangażowania się Nowej Zelandii w walki, o tyle w 1939 r. całkowicie zmienił zdanie. Uważał, że II wojna to walka reprezentowanego przez aliantów dobra ze złem - hitlerowskim totalitaryzmem i japońskim imperializmem, które zagrażały jego ojczyźnie. Nowozelandzcy żołnierze ponieśli przecież duże straty wiosną 1941 r., broniąc zaatakowanej przez Hitlera Grecji. Później walczyli m.in. pod Tobrukiem w Afryce Północnej i we Włoszech, a Polacy byli niejednokrotnie ich towarzyszami broni na wspólnym froncie" - wyjaśniła. Fraserowie bez wahania zdecydowali się pomóc najmłodszym polskim uchodźcom wojennym.

Ustalanie warunków pomocy trwało kilka miesięcy: 28 grudnia 1943 roku Fraser podjął decyzję o przyjęciu ponad 700 polskich dzieci wraz z grupą pełnoletnich opiekunów i osób wspierających akcję.

Dla Polaków przygotowano miejsce w Pahiatua, mieście położonym w południowo-wschodniej części Wyspy Północnej, ok. 100 mil od Wellington. W latach 1940-44 był to dawny obóz dla jeńców niemieckich, włoskich i japońskich. Decyzją premiera Frasera został odnowiony i przekształcony w osiedle dla dzieci, budynki mieszkalne dla opiekunów, szkołę, ambulatorium, bibliotekę, kuchnię i jadalnię.

31 października 1944 r. wieczorem na pokładzie amerykańskiego transportowca USS "General George M. Randall" z Bombaju (ob. Mumbaj, Indie) do Wellington przybyła grupa 733 polskich dzieci oraz ponad stu opiekunów. Wśród nich był kapelan ks. Michał Wilniewczyc, dwie siostry urszulanki: s. Monika (Maria Alexandrowicz) i s. Imelda (Anna Tobolska), lekarz oraz grupa 42 nauczycieli. Nazajutrz witali je osobiście premier Fraser oraz hr. Maria Wodzicka.

Dziennik "Auckland Star" informował, że najmłodszy polski uchodźca miał 14 miesięcy, a najstarszy opiekun liczył 72 lata. Tylko jedno dziecko podróżowało ze swoją matką. Większość (423) była całkowicie osierocona. Tylko dwie rodziny trafiły do Nowej Zelandii w komplecie.

"Dzieci uczyły się i pomagały opiekunom m.in. w uprawianiu ogrodu. Starsze zaangażowały się w organizację drużyny harcerskiej. Na terenie obozu aleje i ulice nosiły polskie nazwy. Była więc Warszawska, Wileńska, Tadeusza Kościuszki i gen. Władysława Sikorskiego, stąd też osiedle Pahiatua nazywano powszechnie Małą Polską" - podkreśla dr Żelazko.

"To był pierwszy raz, kiedy usiadłem do posiłku. Były noże i widelce, ale nie wiedzieliśmy, co z nimi zrobić. Musieli nas nauczyć, jak z nich korzystać. Po raz pierwszy jedliśmy weetabixy (pełnoziarniste płatki śniadaniowe) i cornies (płatki kukurydziane) z mlekiem i cukrem, bekonem i jajkami, jedzenie było ugotowane, a posiłki gorące" - wspomniał jeden z wychowanków.

Aleksandra Kulak (z d. Wawruka) opowiadała po latach: "Wchodzimy: stoi 12 łóżeczek, przy każdym niebieski dywanik, szafeczka, no i wreszcie swoje łóżko. Poczuliśmy się u siebie".

Dzieci miały przebywać w Pahiatua wyłącznie do momentu zakończenia wojny. Polska zajęta przez Sowietów w latach 1944-45 stała się krajem niesuwerennym. Zdawał sobie z tego sprawę premier Peter Fraser. "Życzeniem naszego rządu jest, żeby ci młodzi ludzie mieli nieograniczoną wolność wyboru oraz żeby ich wybór był oparty wyłącznie na ich przyszłym szczęściu" - powiedział do Szczęsnego Zaleskiego, przedstawiciela Ministerstwa Opieki Społecznej rządu RP na uchodźstwie.

"W pierwszym okresie pobytu dzieci nie uczyły się angielskiego, bo wierzono, że tuż po zakończeniu wojny wrócą do kraju. Gdy okazało się, że Polska stała się częścią sowieckiej strefy wpływów i powrót do kraju pod rządami komunistów nie jest już oczywisty, wprowadzono lekcje angielskiego i przyspieszono proces asymilacji" - podkreśla dr Żelazko.

Ostatnia grupa polskich dzieci z Kresów Wschodnich opuściła osiedle w Pahiatua 15 kwietnia 1949 r. "Większość z nich pozostała na emigracji w Nowej Zelandii lub w innych krajach. Na powrót do Polski zdecydowało się zaledwie kilkadziesiąt osób, m.in. Aleksandra Kulak. W Polsce funkcjonariusze UB nakazali krewnym dzieci pisanie listów zachęcających do powrotu. Warto dodać, że znaczna część tych, którzy pozostali na antypodach, ukończyła studia i osiągnęła zawodowe sukcesy, stając się częścią nowozelandzkich elit" - ocenia historyczka IPN.

Urodzony w 1936 r. Zdzisław Lepionka w latach 1979-82 był prezesem Polish Association in New Zealand (Polskie Stowarzyszenie w Nowej Zelandii) z siedzibą w Wellington. Jeszcze w 1980 r. Lepionka przekonał nowozelandzkie władze do przyjęcia 300 uchodźców z PRL, którzy przebywali w obozie na terenie Austrii. Pierwsza grupa przybyła do Mangere w Auckland jesienią 1981 r. Po ogłoszeniu stanu wojennego Lepionka zorganizował w Wellington 12-tysięczny marsz popierający zdelegalizowaną przez komunistów "Solidarność". Krystyna Skwarko-Tomaszyk została ekspertką i doradcą nowozelandzkiego rządu w kwestii opieki nad ludnością maoryską. John Roy-Wojciechowski (wł. Jan Wojciechowski) był menedżerem w nowozelandzkim oddziale General Electric i innych znanych korporacjach. Malwina Rubisz-Schwieters założyła i przez lata prowadziła polską bibliotekę w Auckland. Jim Siers (wł. Zbigniew Sierpiński) stał się znanym nowozelandzkim podróżnikiem, fotoreporterem i etnografem. To tylko kilka przykładów udziału wychowanków Pahiatua w życiu polskiego i nowozelandzkiego społeczeństwa.

We wrześniu 2010 r. ulicy w warszawskiej dzielnicy Ursynów nadano imię Petera Frasera. Rok później małżeństwo Wodzickich zostało pośmiertnie odznaczone Krzyżami Komandorskimi Orderu Odrodzenia Polski. W uroczystości uczestniczył ich wnuk Michał Wodzicki.

"Rząd nowozelandzki otoczył dzieci wszechstronną opieką, zapewnił im możliwość kształcenia się, również w języku ojczystym. Dzisiejsze spotkanie jest także kolejną okazją do podziękowania za gościnność, którą Nowa Zelandia w 1944 roku okazała polskim dzieciom" - powiedział wówczas wiceminister spraw zagranicznych Jerzy R. Pomianowski.

23 sierpnia 2018 r. podczas wizyty w Nowej Zelandii prezydent Andrzej Duda nadał jednemu ze skwerów w Wellington w imię Polskich Dzieci. 16 czerwca 2022 r. Peter i Janet Fraserowie zostali pośmiertnie odznaczeni Medalem Virtus et Fraternitas za pomoc udzieloną polskim dzieciom. Do dziś żyje ok. 200 "dzieci z Pahiatua". (PAP)

autor: Maciej Replewicz

mr/ miś/ amac/

Fundacja PAP zezwala na bezpłatny przedruk artykułów z Serwisu Nauka w Polsce pod warunkiem mailowego poinformowania nas raz w miesiącu o fakcie korzystania z serwisu oraz podania źródła artykułu. W portalach i serwisach internetowych prosimy o zamieszczenie podlinkowanego adresu: Źródło: naukawpolsce.pl, a w czasopismach adnotacji: Źródło: Serwis Nauka w Polsce - naukawpolsce.pl. Powyższe zezwolenie nie dotyczy: informacji z kategorii "Świat" oraz wszelkich fotografii i materiałów wideo.

Czytaj także

  • Karol Beyer, Muzeum Narodowe w Warszawie. Źródło: Wikipedia/ domena publiczna

    160 lat temu otwarto w Warszawie most Kierbedzia, pierwszą stałą przeprawę przez Wisłę

  • 20.11.2024. Prezentacja zatrzymanego przez służby skarbu z okresu epoki brązu, 20 bm. w przestrzeni wystawy stałej „Świt Pomorza. Kolekcja starożytności pomorskich” Muzeum Narodowego w Szczecinie – Muzeum Tradycji Regionalnych, 20 bm. Znaleziony podczas nielegalnych poszukiwań zabytków w Gryfinie skarb został zatrzymany przez policjantów z Komendy Wojewódzkiej Policji w Szczecinie oraz pracownicy Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków w Szczecinie. Odnaleziony zespół zabytków składa się z kilkudziesięciu przedmiotów wykonanych z brązu. Są to głównie ozdoby i elementy uprzęży końskiej, ale także broń, narzędzia oraz inne drobne przedmioty. Znalezisko datuje się na V okres epoki brązu (lata ok. 900-750 p.n.e). (jm) PAP/Marcin Bielecki

    Szczecin/ Zaprezentowano skarb z Gryfina; znalazca nadal poszukiwany

Przed dodaniem komentarza prosimy o zapoznanie z Regulaminem forum serwisu Nauka w Polsce.

newsletter

Zapraszamy do zapisania się do naszego newslettera